Zgodnie z instrukcjami unijnymi, Polska złożyła deklarację o gotowości przyjęcia w tym roku 400 osób w ramach procesu relokacji. Chodzi tu głównie o uchodźców pochodzących z państw, na terenie których prowadzone są działania wojenne m.in. z Syrii, Erytrei, Jemenu. Mieliby oni przyjeżdżać do Polski w grupach stuosobowych.
W mediach pojawiły się informacje, jakoby uchodźcy mieli osiedlić się w miejscowościach naszego regionu np. w Milanówku, Mszczonowie, Żyrardowie. Ich władze dość szybko zdementowały te pogłoski, to jednak nie przeszkodziło przeciwnikom osiedlenia się uchodźców w Polsce na organizację głośnych protestów. W Pruszkowie, Żyrardowie i Podkowie Leśnej zorganizowano marsze protestacyjne. Osoby, które wzięły w nich udział przekonują, że uchodźcy stanowią dla Polaków zagrożenie ze względu na odmienność kulturową i religijną, obawiają się też wzrostu przestępczości.
Okazuje się jednak, że strach i nagonka są przedwczesne, nie wiadomo bowiem, czy uchodźcy w naszym regionie w ogóle się pojawią. W grę wchodziłby ich pobyt wyłącznie w ośrodku dla cudzoziemców w Dębaku koło Podkowy Leśnej. To jedna z czterech takich placówek na terenie kraju należących i zarządzanych przez Urząd Do Spraw Cudzoziemców.
– Owszem, trwają procedury dotyczące procesu relokacji, dotyczą one sprawdzenia tych osób pod kątem bezpieczeństwa. I tak długo, jak te procedury nie zakończą się, to w ogóle nie można mówić o tym, że ktokolwiek do Polski przyjedzie, a tym bardziej nie można mówić o żadnych datach. W tym momencie nawet znakiem zapytania jest to, że ktoś mógłby przyjechać – stawia sprawę jasno rzecznik prasowy Urzędu Do Spraw Cudzoziemców w Warszawie Ewa Piechota.
Procedury związane z zachowaniem bezpieczeństwa polegają na sprawdzeniu tożsamości osób, które miałyby do Polski przyjechać, ich wiarygodności, a przede wszystkim precyzyjnej weryfikacji, czy nie stanowią one zagrożenia dla bezpieczeństwa i porządku publicznego. Nie wiadomo, jak długo potrwają. – Mają one trwać tyle czasu, ile tego czasu potrzebujemy na sprawdzenie tych ludzi. Jako kraj nie możemy sobie pozwolić na ryzyko działań zbyt szybkich, pod presją czasu. To jest zbyt poważna sprawa. Teoretycznie są wyznaczone jakieś okresy instrukcyjne natomiast one mogą się mieć absolutnie nijak do rzeczywistości – podkreśla Ewa Piechota.